Rozdział 14

Background color
Font
Font size
Line height

Poczułam lekkie zdenerwowanie, bo byłam pewna, że to nieporozumienie i w aucie na miejscu kierowcy będzie siedziała uśmiechnięta Minsun.
W tamtym momencie Koreanka, jeśliby zobaczyłaby moją oszołomioną minę, wpatrującą się tępo w jej krewnego, miałaby niezły ubaw. A gdyby tak usłyszała moje myśli... Podsumowałaby, że za bardzo się tym przejmuję. Po wczorajszym wieczorze miałam mętlik w głowie i zaczęłam uświadamiać sobie, że Sojoon jest zupełnie inną osobą niż myślałam - a już na pewno nie tym zgryźliwym i aroganckim człowiekiem, którego poznałam na początku naszej znajomości.

Kołatanie serca wybudziło mnie z osłupienia. Nawet nie mogłam tego nazwać zgubieniem prawidłowego rytmu... Raczej gwałtownym dudnienie dzwonu na dzwonnicy - tak mogłabym opisać ten stan. Mój przypadek byłby niezłą gratką dla każdego kardiologa, który chciałby mi wyjaśnić działanie mojego organu oraz niekontrolowane zjawisko szybkiego przepływu gorąca pełzającego na moje policzki.

Wygładziłam sukienkę i odważnie ruszyłam w stronę odwróconego do mnie plecami Sojoona, a żwirowa ścieżka chrzęściła pod moimi sandałami. Nerwowo przeczesałam palcami swoje długie włosy, a wolną dłonią poprawiłam torebkę, która uparcie zsuwała się z ramienia. Idąc w kierunku bramy, obserwowałam rozluźnioną sylwetkę Koreańczyka.

Moje ciało opanował lekki niepokój, a niewidzialny supeł owinął się wokół mojej talii. Naszej znajomości nie można było porównać do relacji dobrych przyjaciół.
To była raczej czysta i chłodna uprzejmość, aczkolwiek wczoraj coś się zmieniło. Gdyby Sojoon nie zjawił się w odpowiednim momencie, wieczór potoczyłby się dla mnie nieciekawie. Kiedy o tym pomyślałam, po kręgosłupie przeszły mnie nieprzyjemne, zimne ciarki, jakbym opierała się plecami o stalowe drzwi. Przymknęłam na sekundę powieki, by rozgonić ciemne myśli.

Zbliżyłam się do furtki i chciałam otworzyć ją jak najciszej... Z lichym skutkiem. Mogłabym rzec, że było zero współpracy między nami, ponieważ ten metalowy przedmiot zaskrzypiał, jakby zmarłego chciał obudzić. Wcale nie zachował się dyskretnie, jak sobie życzyła. Cicho zaklęłam pod nosem. Przy najbliższej okazji, poślę to na najbliższe złomowisko.

Sojoon zaalarmowany hałasem, obrócił się w moją stronę, a ja uśmiechnęłam się przyjaźnie, by ukryć swój niepokój. Mężczyzna uniósł kącik ust, choć jego spojrzenie pozostało nieprzeniknione. Mogłabym przyznać, że już się do tego przyzwyczaiłam, jednak kiedy zrobiłam krok w jego stronę, nie wiedziałam, jak się zachować. Jego uważne spojrzenie trochę mnie zdekoncentrowało. Choć nigdy bym tego nie powiedziała na głos - tak naprawdę właśnie chłonęłam widok męskich rysów twarzy, tak jak gąbka chłonie wodę.

Nawet w najzwyklejszych okularach z drucianymi oprawkami, wyglądał przystojnie i elegancko. Jego postawa biła pewnością siebie i opanowaniem, jakby od pierwszych chwil życia urodził się zwycięzcą.

Miałam ochotę potrząsnąć głową, bo ewidentnie coś było ze mną nie tak i chyba potrzebowałam pójść do lekarza - najlepiej na pilną wizytę.

Sojoon odbił się swobodnie od samochodu i podszedł w moją stronę. Szukałam w jego spojrzeniu oznak dawnej arogancji, czy chłodu, którym mnie kiedyś obdarzał, jakbym była powietrzem albo jakimś natrętnym kurzem, zmuszającym ludzi do ciągłego kichania. Uciekłam wzrokiem w bok. Obawiałam się, że jeszcze trochę, a przepadłabym w tych brązowych oczach.

- Hej, Natalio - przywitał się grzecznie, po czym otworzył dla mnie drzwi od strony pasażera. W jego spojrzeniu przez krótki moment pojawił się błysk, którego nie mogłam określić.

- Hej - odpowiedziałam, odgarniając kosmyk za ucho, po czym wślizgnęłam się jak wąż do auta, nie dając po sobie poznać, że ta bliskość w jakimś stopniu mnie dekoncentruje.

Rozsiadłam się wygodnie na miejscu pasażera W radiu leciał jazzowy kawałek, który pozwolił mi się zrelaksować. Ten szczególny gatunek muzyczny przypomniał mi wieczory spędzone wspólnie z tatą, gdy - dużo młodsza - zwierzałam mu się ze swoich problemów. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Tata był zaciekłym fanem Louisa Armstronga, więc nie przepuścił okazji, by zarazić naszą małą rodzinę zamiłowaniem do tego stylu.

Przyłapałam się na tym, że nieświadomie zerkam w stronę mojego towarzysza. Skorzystałam z okazji, że mężczyzna był skupiony na prowadzeniu auta. Czupryna o głębokim odcieniu czerni, śniada cera o wyrazistych męskich rysach... Czy to nie był ideał faceta? Dodajmy do tego schludność w ubiorze, starannie wyprasowaną błękitną koszulę, a także szare spodnie wyprasowane w kant. Dosłowny szyk i elegancja.

Zerknęłam dyskretnie na swoją sukienkę w grochy oraz na dżinsową kurtkę. Poczułam się przy nim jak uboga studentka, która nie miała przy sobie ładniejszego zestawu ubrań. Jeśli tak wyglądają lekarze medycyny weterynaryjnej, to współczuję tym wszystkim pupilom, które są ciągane po klinikach przez swoje opiekunki pod pretekstem dolegliwości ich podopiecznych. A to tylko po to, by mogły sobie popatrzeć na przystojnych mężczyzn w uniformach pracowniczych.

Pogrążona w myślach, zaczęłam bawić się rogiem sukienki. Nie bardzo wiedziałam, jak zacząć rozmowę. W tle cicho pomrukiwał silnik, a muzyka umilała jazdę, jednak ja czułam irytację. Nie potrafiłam dokładnie powiedzieć, co ją powodowało. Czy to, że w tej chwili zachowywałam się jak jakaś mimoza, czy ta niesłowna cisza między nami.

No ludzie, ja tu byłam cała rozstrojona, chociaż on jeszcze nawet nic nie powiedział. Nie zrobił nawet gestu w tym kierunku. Zachowywałam się jak kretynka, podczas gdy on - rozluźniony i pewny siebie - prowadził samochód.

Zerknęłam na te smukłe palce, które śmiało trzymały stery pojazdu, jednak szybko odwróciłam wzrok w stronę okna z obawą, że zostanę przyłapana na gorącym uczynku.

- Jak mówiłem wcześniej, znalazłem rozwiązanie twojego problemu - usłyszałam jego głos. Wyjątkowo nie miał swoistego cynizmu, którym zazwyczaj mnie raczył.

Zaciekawiona odwróciłam się w jego stronę. Jego kącik ust nadal był uniesiony, a to naprawdę był miły i niespotykany widok. Miałam nadzieję, że rumieńce znikły mi z policzków, bo nie chciałam wyglądać jak piwonia, albo jeszcze gorzej - jak osoba, która zamiast opalić się na ładny złocisty brąz, wyglądała jak spieczony rak. Spojrzałam na niego z uniesioną brwią.

- Mógłbym Cię zatrudnić w swojej klinice - kontynuował tak lekkim tonem, jakby oznajmiał, że dzisiaj pomimo zachmurzonego nieba nie będzie padało.

- Pracowałabyś razem z Minsun na recepcji.

Zatkało mnie. Patrzyłam na niego z otwartą buzią jak ryba, próbując wymyślić jakąś odpowiedź. Pozytywnie zaskoczył mnie tą wiadomością. Poczułam ulgę, jakby stos kamieni spadł mi z ramion i mogłam już odetchnąć pełną piersią, uwolniona od tego kłopotliwego ciężaru. Krew zaczęła krążyć mi dwa razy szybciej z ekscytującji. W mojej sytuacji nie mogłam wymarzyć sobie lepszego rozwiązania. Wiza pracownicza umożliwiłaby mi dłuższy pobyt i więcej możliwości niż ta turystyczna, która oferowała wyjazd tylko na dziewięćdziesiąt dni. Uspokojona tą wiadomością, obdarzyłam mojego rozmówcę szerokim uśmiechem.

- Mówisz poważnie? - zapytałam, bo wolałam się jednak upewnić.

Kim odpowiedział skinieniem głowy.

Usiadłam wygodniej otulona tym piżmowym zapachem. Nie czułam się już niepewnie, a stres zjadał mnie tak od środka. Wręcz przeciwnie, jak mgiełka naszedł mnie stan spokoju i niecierpliwego wyczekiwania.

Moja podświadomość postanowiła się ze mną trochę podroczyć - pokazywała mi różne możliwości, jak najlepiej spożytkować ten czas, ale nie miałam ochoty uczestniczyć we własnych myślowych potyczkach.

Zawahałam się i zerknęłam na Sojoona.

- Chciałabym ci podziękować za to, że dajesz mi taką możliwość. Na pewno dam z siebie wszystko - powiedziałam stanowczo.

- Drobiazg. - Zaśmiał się, a jego dołeczek się pogłębił. - Minsun już wie, że będziesz u nas pracować, wiec z entuzjazmem szykuje dla ciebie miejsce pracy obok swojego biurka. - Parsknął śmiechem, jakby rzeczywiście zobaczył coś śmiesznego.

- Mam jednak prośbę. - Sojoon spojrzał na mnie poważnie. - Jako twój przyszły szef, proszę cię, abyś dopilnowała mojej siostry, by już nie spóźniała się do pracy.

Zaśmiałam się. Automatycznie zrobiło mi się ciepło na sercu na wspomnienie Minsun, którą traktowałam już od dłuższego czasu nie jak przyjaciółkę, ale jak siostrę.

- Obiecuję, że się postaram, ale nie dam ci gwarancji, że coś w tej kwestii się zmieni - odpowiedziałam szczerze.

Niestety znałam dobrze tendencje mojej przyjaciółki do wiecznego spóźniania się do pracy. Ostatnio wyznała mi, że lubi drażnić tym swojego brata, a doprowadzenie go do szewskiej pasji jest tym, co dawło jej satysfakcję.

- Zawsze warto spróbować zmienić tę wiśniową chochlicę - skwitował mężczyzna.

Skinęłam głową na znak zgody i spojrzałam w jego stronę, a gdy nasze oczy się spotkały, uśmiechnęłam się szeroko. Po moim ciele przeszedł dreszcz - przyjemne iskierki, które bawiły się po moim tułowiu, jakby był to dla nich plac zabaw. Nie mogłam wyczytać emocji z twarzy Sojoona - mimo że na jego ustach błąkał się delikatny uśmiech, jego oczy były dla mnie nieodgadnione. Przyciągały jak magnes, od którego nie mogłam się oderwać.

- Muszę pojechać w pewne miejsce, a na Minrana oraz Minsun, aktualnie nie mogę liczyć, więc pozostałaś mi tylko ty - oznajmił po chwili.

Czar ukradkowych spojrzeń prysł. Sojoon odwrócił się w chwili, gdy sygnalizacja świetlna dała mu sygnał do dalszej jazdy, a korek ruszył gęsiego na przód.

- A Minsun i Minran nie mogą, bo... - zaczęłam przekornie zdanie.

- ... bo leczą upierdliwego kaca w klinice - dokończył za mnie Sojoon taktownie.
- To nie rokuję za dobrze dla tego biznesu - zażartowałam. - Gdzie dokładnie jedziemy? Nie mieliśmy jechać do kliniki?.
Sojoon ukradkiem zerknął w moją stronę z uniesioną brwią.

- Tacy pracownicy prędzej mnie do grobu zaprowadzą niż coś z nimi rozkręcę - prychnął rozbawiony.

- Jedziemy do miejsca, gdzie muszę kogoś zastąpić. Wracając do moich biednych chorych pracowników, wczoraj mieliśmy okazję do świętowania, więc nie było sensu dzisiaj otwierać leczniczy.

- Nie wiem, jak ci dziękować... - słowa nie chciały mi przejść przez gardło.

Sojoon zerknął na mnie przelotnie, nic się nie odzywając.
Każdy z nas pogrążył się w swoich myślach. Zastanawiałam się, czy gdyby nie wczorajsza sytuacja, to czy bym siedziała teraz w aucie, czy może leżała nieprzytomna na szpitalnym łóżku? Byłabym dotkliwie pobita lub co gorsza, byłabym zmaltretowana psychicznie przez jeszcze gorsze doświadczenie? Gdyby nie on... nawet nie chciałam o tym myśleć.

To był jeden wieczór - zarówno najgorszy, bo jak najszybciej chciałam o nim zapomnieć, ale też wyjątkowy, bo sprawił, że teraz patrzę na tego faceta pod innym kątem niż wcześniej.

Delikatnie się uśmiechnęłam. Nie przeczuwałam, że mogłabym spojrzeć inaczej na Sojoona. Naprawdę byłam mu wdzięczna za jego pomoc. Do tej pory miałam go za takiego... sztywnego człowieka interesującego się tylko sobą.

Kim spojrzał na mnie kątem oka i zauważyłam u niego błysk zadowolenia, jakim mnie uraczył. Posłałam mu półuśmiech, po czym wtuliłam się w fotel pasażera. Gdziekolwiek nie pojechałabym z Sojoonem, wiedziałam, że nic mi się złego nie stanie.

                            ***

Lekkie szturchnięcie. Delikatne, jak muśniecie motylowego skrzydła lub finezyjne opadnięcie płatka kwiatu. Uniosłam powieki i mruknęłam cicho niezadowolona, że ktoś zburzył mój odprężający sen. Chciałam zganić intruza, ale gdy spojrzałam w brązowe tęczówki Sojoona, zupełnie zapomniałam, jak się oddycha, a moje bojowe nastawienie nagle wyparowało... Speszona uciekłam od niego wzrokiem i spojrzałam na opuszki palców, które znajdowały się blisko skrawka mojej nagiej skóry. Niebezpiecznie graniczyły one z ramiączkiem sukienki. Przyłapany Sojoon zdjął raptownie dłoń z mojego ramienia, odkaszlnął speszony i po chwili zgasił silnik. Oparłam się o siedzenie, spoglądając w bok, by ukryć swój rumieniec.

- Gdzie jesteśmy? - zapytałam zdekoncentrowana.

Moim oczom ukazała się urokliwa chatka otoczona soczystą zielenią i górzystymi pagórkami. Krajobraz jak z ilustrowanej bajki dla dzieci - brakowało tylko przepływającego strumyka z krystaliczną i przejrzystą wodą. Spokój, jaki emanował z tej okolicy, sprawił, że chciałam przysiąść gdzieś z boku i wtopić się w ten zaciszny pejzaż.

- Na miejscu - odparł Sojoon elokwentnie, unikając mojego wzroku. - Mówiłem ci o tym wcześniej, ale najwyraźniej wówczas zasnęłaś. - Westchnął, po czym wysiadł z auta.

- Kolega ze studiów poprosił mnie o przysługę. Jesteśmy w ośrodku rehabilitacyjnym dla dzikich zwierząt - wytłumaczył cierpliwie, biorąc torbę z tylnego siedzenia.

Otworzyłam drzwi trochę rozkojarzona, a wtedy do moich płuc wdarło się rześkie i orzeźwiające powietrze. Koło budynku mieszkalnego zauważyłam ulokowane drewniane poletka, a w nich rozmaite domki ogrodzone stalową siatką. Miałam wielką ochotę pójść w stronę tych zagród, aby poobserwować mieszkańców ośrodka, ale ten plan nie wypalił. W naszą stronę zmierzał właśnie mężczyzna niewiele młodszy od mojego dziadka. Miał ogorzałą twarz, a posturą przypominał górskiego drwala. Uśmiechnął się od ucha do ucha i przyspieszył swój chód, by zmniejszyć dzielącą nas odległość.

Sojoon już chciał się odezwać, kiedy starszy mężczyzna ubiegł go swoim tubalnym i lekko zachrypniętym głosem:

- Witam, witam was, dzieciaki. Chłopcze, czekałem na ciebie... a raczej nie ja, tylko nasz żądny przygód podopieczny - oznajmił radośnie, po czym spojrzał na mnie. - Gdzie moje maniery! Witam przemiłą panienkę!

Zachichotałam na te słowa, bo przywitanie miłego pana wydało mi się nadzwyczaj urocze.

- Dzień dobry, Ajushi - odpowiedziałam, używając grzecznościowej formy „Ajushi" używanej przez Koreańczyków. (Tak młodsi Koreańczycy zwracali się do starszych osób)

Mężczyzna przyjacielsko klepnął Sojoona w ramię, na co ten spojrzał na niego łagodnie, po czym wszyscy skierowaliśmy swoje kroki w stronę zaplecza drewnianej chatki.

- Dziękuję, chłopcze, że postanowiłeś nam pomóc i zastąpisz dzisiaj mojego syna w obowiązkach.

- Spokojnie, to żaden problem. Rehabilitacja zwierzęcia powinna być prowadzona regularnie. Dzień zwłoki może doprowadzić do tego, że rewalidacja nie da zadowalających efektów - odpowiedział swobodnym tonem Sojoon.

- Gdzie nasz pacjent?

- W salce rehabilitacyjnej.

Starszy Koreańczyk zaprowadził nas przez drewniany korytarz do oświetlonego pomieszczenia, gdzie na metalowym blacie stał mały, szary transporter. Wewnątrz ujrzałam jeża leżącego na cienkim, czerwonym kocyku.

Pomieszczenie było schludne i sterylne, wypełnione różnymi sprzętami elektronicznymi potrzebnymi do rehabilitacji zwierząt. Szare kafle wyłożone na ścianach przyozdobiono różnymi plakatami z anatomią zwierząt. Oszklona witryna, która stała w prawym rogu eksponowała różne fotografie podopiecznych ośrodka. To miejsce miało swój klimat i spełniało przeznaczoną funkcję.

Sojoon odłożył swoje rzeczy na pobliskie krzesło, po czym podszedł do stołu. Otworzył klatkę, a następnie ostrożnie wyciągnął kolczaste zwierzątko zawinięte w kocyk. Położył je przed sobą, a mały pacjent zaczął noskiem sondować powietrze wokół siebie. Kiedy uznał, że już ma dość, wygramolił się z ciepłego schronienia. To, co wtedy ujrzałam, przeraziło mnie. Przyłożyłam dłoń do ust, by nie krzyknąć i nie przestraszyć zwierzątka , które dzielnie człapało po metalowej powierzchni. Cały prawy bok jeża był nadpalony, a brak igieł w tym miejscu uwidocznił ciemnoróżową plamę wielkości dwóch piłek golfowych. Niejeden raz słyszałam o traktowaniu zwierząt przez ludzi, jakby to były jakieś zbędne przedmioty, a nie żywe istoty. Gdy jednak zobaczyłam na własne oczy skutek takich zachowań, aż się w środku zagotowałam ze złości. Jak można być tak okrutnym i sprawić niewinnemu stworzeniu tyle cierpienia!

- Nieprzyjemny widok, co nie? - odezwał się starszy mężczyzna.

- Jest o wiele lepiej, niż było. Ten mały jak do nas trafił, miał, że tak powiem, krwawą miazgę na boku. Cud, że przeżył, a rana się goi. No, ale teraz ten maluch wymaga rehabilitacji, aby mógł wrócić do normalności. Przez to, że stracił kolce, i tak będzie trudniej mu żyć w środowisku naturalnym. Gdyby nie interwencja i fachowa pomoc twojego kolegi, nie patrzylibyśmy teraz na tego dzielnego zucha. Mój syn jest tylko rehabilitantem, ale to fachowa pomoc i opieka weterynaryjna Sojoona pozwoliła małemu dalej żyć.

Słuchałam uważnie tego, co mówił do mnie właściciel ośrodka, jednocześnie obserwując, jak jeżyk pcha swoją mordkę do zamkniętej pięści Koreańczyka. Pewnie wyczuł w tym miejscu smakołyk i bardzo chciał się do niego dostać, ale musiał jakoś obejść tę przeszkodę. Niby niewinna sytuacja, prosta czynność budowania zaufania poszkodowanego stworzenia, jednak miała w sobie coś rozczulającego i ujmującego.

Łagodne spojrzenie Sojoona, a także uśmiech kryjący się w kąciku ust mężczyzny, uświadomił mi, że pod całą tą fasadą złośliwości i krytycyzmu, maskował w sobie dobrą i łagodną stronę.

- Gdyby nie szybka interwencja przechodnia, maluch spłonąłby w ognisku. Całe szczęście, że ktoś zobaczył, że coś się rusza w tej podpalonej kupce liści - kontynuował mój rozmówca rozgniewanym głosem.

- Wybacz jeszcze raz moje zachowanie, roztargniony ze mnie staruszek. - Zaśmiał się wyraźnie skrępowany. - Nazywam się Gim Ji Sung. A ty, młoda panienko?

- O nie, Ajushi, naprawdę nie masz za co przepraszać. - Zerknęłam rozbawiona na starszego mężczyznę, po czym wróciłam wzrokiem do Sojoona, który masował brzeg spalonego miejsca. - Nazywam się Natalia, ale każdy mówi na mnie „Nana".

- Miło mi cię poznać, Natalio. Teraz pozwólcie, że was zostawię samych, bo muszę jeszcze posprzątać dwa wybiegi - oświadczył i mrugnął do mnie porozumiewawczo.

- Miło mi będzie, jeśli zostaniecie dłużej i zjecie razem ze mną posiłek. Moja żona wyjechała z synem na jeden dzień, a narobiła jedzenia, jakby pojechała na miesiąc. Odmowy nie przyjmuję. - Spojrzał na nas twardo, gdy chcieliśmy z Soojnem zaprotestować.

- A teraz pracujcie sobie, nie będę wam już przeszkadzać. - Odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia, pogwizdując pod nosem.

Zaśmiałam się z niedowierzania. Chociaż Jisung był sympatycznym starszym panem, odniosłam wrażenie, że w każdej sprawie musiał postawić kropkę nad i.

- Chyba nie mamy innego wyboru - powiedziałam przekornie, podchodząc do krawędzi stołu.

- Tak, stary Jisung to poczciwy i gościnny człowiek. Łagodniejszego staruszka nie znajdziesz - oznajmił Sojoon, potwierdzając moje myśli.

- Dobra, już wystarczy - mruknął do siebie Koreańczyk, po czym przestał masować miejsce, które zostało uszkodzone w wyniku podpalenia.

Zerknął na mnie z ukosa, po czym sięgnął pod stół i położył przede mną okulary ochronne. Bez wahania je założyłam, gdy wyciągnął drugą parę dla siebie.

- Masaż uelastycznił skórę, więc teraz mogę przystąpić do laseroterapii, czyli naświetlenia uszkodzonego miejsca, które pozwoli się zabliźnić zranionemu miejscu.

- Długo trzeba tak naświetlać? - zapytałam zaciekawiona. Nie chciałam zadawać zbędnych pytań, ale czynności, które z taką starannością wykonywał Koreańczyk, szczerze mnie zainteresowały.

- Około pięciu minut. Powtarza się to co kilka dni, raz do dwóch razy w tygodniu.
Sojoon sięgnął po przyrząd podobny do długopisu i w skupieniu rozpoczął zabieg. Jeż był tak zrelaksowany, że nie przeszkadzało mu to, co robił Koreańczyk. Chyba nie mógł sobie wyobrazić lepszego pacjenta. Kiedy naświetlanie dobiegło końca, mężczyzna odłożył urządzenie i ściągnął okulary, po czym włożył jeża z powrotem do transportera.

Uśmiechnęłam się, ściągając

You are reading the story above: TeenFic.Net