Rozdział 5. Czas żałoby.

Background color
Font
Font size
Line height

Od czasu pokazu talentu minął miesiąc. Nie dostałam wiadomości od ojca. Uznałam, że ma wiele teraz obowiązków. Obecnie mamy prace klasową z biologii. Nie mogłam się trochę skupić. Ciągle zastanawiałam się co dzieje się z ojcem. Czy w ogóle żyje? Strasznie się o niego bałam. Tylko on został mi z rodziny.

-Izyda Senshi proszona jest do gabinetu dyrektorki.- Usłyszałam przez głośnik głos dyrektorki. Spakowałam swoje rzeczy. Chwyciłam za plecak i klasówkę. Podeszłam do nauczyciela i dałam mu ją. Następnie wyszłam z klasy. Pokierowałam się prosto do gabinetu dyrektorki. Zapukałam, a po dostaniu pozwolenia weszłam. Gdy zamknęłam za sobą drzwi zauważyłam Aresa. Podeszłam do niego i pani dyrektor. Zauważyłam w ręce Aresa miecz ojca. Przez umysł przeszły mi okropne myśli. Spojrzałam na jego twarz. Głowę miał spuszczoną.

-Ares czemu masz miecz taty?- Spytałam. W duszy modliłam się by nic mu nie było.

-Straciliśmy z nim kontakt prawie miesiąc temu.- Te słowa sprawiły, że zrobiło mi się trochę słabo. Usiadłam na krześle.

-Nie. Nie, nie, nie. Błagam nie mów, że on...- Byłam bliska płaczu. Ares tylko podał mi miecz i pelerynę z symbolem naszego klanu.- Przeklęty Shredder.- Powiedziałam kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Chwyciłam za rzeczy mojego ojca i wybiegłam z pomieszczenia. W tedy zadzwonił dzwonek. Biegłam przez korytarz, a po moich policzkach spływało co raz więcej łez. Za sobą słyszałam wołanie Rapha. Wybiegłam ze szkoły. Podeszłam do motoru. Założyłam pelerynę ojca. W pewnej chwili poczułam dłoń na ramieniu.

-Izyda co się stało?- Spytał się Raph. Nie odwróciłam się ani nic nie powiedziałam.- Proszę powiedz co się stało?- Spytał kiedy przycisnęłam jedną ręką miecz ojca do swojej klatki piersiowej. Gwałtownie się odwróciłam. Czułam jak krew mi wrze co oznaczało początek mojej przemiany.

-Mój ojciec nie żyje to się stało!- Krzyknęłam. Już Raph chciał zabrać mi miecz ojca ale ja wolną ręką popchnęłam z taką siłą, że uderzył skorupą o jedną ze ścin szkoły. Część osób patrzyło na mnie. Szybko założyłam miecz ojca i wsiadłam na motor. Ruszyłam. Łzy spływały mi po policzkach. Gdy weszłam do domu od razu poszłam do swojej sypialni. Położyłam się na łóżko i zasnęłam. Gdy się obudziłam było już ciemno. Usiadłam na łóżku. Zauważyłam że jestem w swojej formie pumy. Podeszłam do szafy i ubrałam swój struj kunoichi. Rzuciłam chustę na ziemie. Medalion zostawiłam w szufladzie. Wyszłam z domu przez okno i zaczęłam biec po dachach. Stanęłam na jednym patrząc przed siebie. Odwróciłam się i zobaczyłam zmutowanego leszcza na mechanicznych nogach. Wyciągnęłam miecz i zaszarżowałam na niego. Zaczęłam z nim walczyć. W pewnej chwili kopnęłam go tak mocno, że uderzył w nie wielki mur dzielący jeden blok od drugiego. Podeszłam do niego i uniosłam go do góry trzymając go za szyję. Wyciągnęłam mały nóż z kieszeni spodni. Chciałam już zrobić jedno cięcie na nim jednak uniemożliwił mi to shuriken który wbił się obok głowy tego Rybiegoryja. Puściłam go.- Pozdrów Sakiego!- Szepnęłam i kopnęłam go w brzuch. Następnie zabierając wbity w ścianę shuriken uciekłam do domu. Kiedy weszłam do swojego pokoju zauważyłam, że jestem w ludzkiej formie. Przyjrzałam się gwiazdce ninja. Miała wygrawerowany symbol klanu przyjaciela mojego ojca. Jak dobrze pamiętałam nazywał się Hamato clan. Przepakowałam się na jutro do szkoły i poszłam spać. Gdy się obudziłam była 6:00. Ubrałam się cała na biało. Jedynie chustę założyłam czarną. Wzięłam plecak i zeszłam po schodach na dół do kuchni. Gdy zrobiłam sobie śniadanie i kanapki do szkoły spojrzałam na szufladę w której mam sztućce. Wyjęłam z niej mały nóż. Schowałam go do plecaka tak samo jak drugie śniadanie. Po zjedzeniu śniadania poszłam z plecakiem na plecach przed dom. Zamknęłam go na klucz. Wsiadłam na motor i ruszyłam do szkoły. Po zaparkowaniu motoru poszłam za szkołę. miałam jeszcze półtorej godziny do lekcji. Wspięłam się na jedno z drzew za szkołą u usiadłam na gałęzi. Wyjęłam z kieszeni bluzy telefon. Zaczęłam przeglądać zdjęcia. Wtedy znalazłam fotografie kiedy mój ojciec był z mamą u swoich przyjaciół. Wyłączyłam telefon i schowałam go do kieszeni. Nagle zobaczyłam Rapha który był czymś zdenerwowany. Nagle zaczął uderzać pięściami w drzewo na którym siedziałam. Zeskoczyłam z niego. Podeszłam do Rapha i nie pewnie położyłam dłoń na jego ramieniu. Chłopak szybko się odwrócił do mnie twarzą.

-Izyda?- W jego głosie słyszałam zaskoczenie.- Co ty tu robisz? Jeszcze dziewiątej nie ma. A przypominam ci, że dziś mamy na dziewiątą.- Powiedział do mnie Raphael ale ja patrzyłam w ziemię.

-Przepraszam za wczoraj. Po prostu ja już nie daję rady. Moja matka nie żyje, ojciec prawdopodobnie też nie żyje. Nie mam już nikogo.- Powiedziałam z łamiącym się głosem, a po policzkach spływały łzy. Z wielkim trudem to powiedziałam.

-Ej. Masz przecież mnie i tego całego Aresa jak dobrze pamiętam.- Powiedział unosząc mój podbródek tak bym patrzyła w jego zielone oczy. Przytuliłam się do niego. Czułam jak chłopak głaszcze mnie po plecach.

-Boję się, że Ares też umrze. Ale dobrze, że mogę na ciebie liczyć.- Powiedziałam kiedy oboje wyszliśmy w uścisku. Gdy się uspokoiłam zaczęliśmy spacerować i rozmawiać ze sobą. Raph opowiedział dużo o swoich braciach. Śmiałam się kiedy opowiadał różne kawały i żarty.

-Z drogi! Żółmiucha leci! Bzy, bzy.- Usłyszałam głos za nami. Oboje się odwróciliśmy się. Zauważyłam jednego braci Rapha który do nas biegł. Kiedy był przed nami Raph patrzył na niego wzrokiem mówiącym ,,Masz przechlapane." Zaśmiałam się chicho.

-Ty to pewnie Mikey. Najmłodszy brat Rapha.- Powiedziałam. No i wtedy zaczęliśmy w trójkę rozmawiać. Kiedy zaczęłam się lekcja mieliśmy za zadanie napisać co oznacza dany kolor. Mogliśmy wybrać jakikolwiek kolor i kraj. Zaczęłam pisać o kolorze białym. Co oznacza w Japonii kolor żałoby. Gdy skończyłam oddałam pracę dla nauczyciela wyjęłam zeszyt i zaczęłam szkicować. Byłam w ostatnim rzędzie więc nikt nie podglądał. Poczułam dłoń na ramieniu i błyskawicznie zamknęłam notatnik. Spojrzałam w stronę właściciela dłoni i okazało się że to Lagoona. Odetchnęłam z ulgą.

-Hej co rysujesz?- Spytała siadając koło mnie. Nie pewnie otworzyłam zeszyt i pokazałam jej rysunek gdzie stał Raph opierający się o drzewo.- Wow masz niesamowity talent.- Powiedziałam dokładnie przyglądając się szkicowi.

-Nie wiele osób zna moje umiejętności i pasję. Jedynie ojciec...- Nie dokończyłam bo złapałam się za okolice serca. Nie jestem chora na choroby związane z sercem. Tylko bolało mnie to i to bardzo. Nie chciałam uwierzyć, że możliwe jest, że już nigdy nie zobaczę ojca.- Wybacz nie chce o nim rozmawiać.- Powiedziałam ze spuszczoną głową.

-Rozumiem.- Odpowiedziała unosząc mój podbródek do góry. Zauważyłam, że Raph się na mnie patrzy. Gdy zorientował się, że na niego patrzę szybko odwrócił głowę. Poczułam piekące uczucie na policzkach. Spojrzałam na rysunek. Wtedy przypomniałam sobie, że omal wczoraj go nie zabiłam. Kiedy lekcja się skończyła spakowałam swoje rzeczy. Kiedy schodziłam ze schodów w pewnej chwili potknęłam się. Czekało mnie spotkanie z ziemią jednak poczułam dłonie na mojej tali. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Rapha. Oboje zrobiliśmy się czerwoni. Gdy wyszłam z klasy Raph szedł przede mną. Podeszłam do niego.

-Jeszcze raz przepraszam.- Powiedziałam dalej patrząc w ziemie. Chłopak chwycił moją dłoń i zaczął iść w kierunku wyjścia ze szkoły. Gdy byliśmy na zewnątrz chłopak przygwoździł mnie do jednego z drzew.

-Ile będziesz mnie przepraszać?- Spytał patrząc w moje oczy.

-Tyle ile będzie trzeba.- Odpowiedziałam spokojnie jakby nic się nie stało. Spuściłam wzrok. W środku chciałam się ukarać za to, że wczoraj nie panowałam nad emocjami.

-Przecież nic mi nie jest.- Powiedział unosząc moją twarz tak bym patrzyła na niego.

-Ale omal cię nie zabiłam. Nie panowałam nad emocjami. Gdybym bardziej ciebie uderzyła to bym sobie nie darowała, że ciebie zabiłam. Jestem mutantem i to dość koszmarnym. Omal nie zabiłam przyjaciela. Omal nie zostałam zabójca.- Mówiłam odwracając wzrok, a po moich policzkach spływały łzy. Chłopak w odpowiedzi wziął mnie na ręce i usiadł pod drzewem. Położył mnie tak, że moja głowa była na jego klatce piersiowej. Przytulał mnie do siebie.

-Prześpij się. A usprawiedliwieniem się nie martw.- Powiedział i pocałował mnie w czoło. Ułożyłam się wygodnie i po chwili zasnęłam.

(Perspektywa Raphaela)

Izyda słodko spała przytulona do mnie. Uśmiechałem się. Ostatnio jak obejrzałem jeden filmik na internecie uświadomił mi, że kobiety to delikatne osoby. Wtedy zacząłem je szanować, ponieważ to kobieta dała mi życie. Głaskałem ją po głowie. Gdy spała wydawała się taka bezbronna. Po jakimś czasie przyszedł mój brat.

-Czemu nie było was na historii?- Spytał Donnie. Izyda wtuliła się we mnie bardziej nadal pogrążona we śnie. Przez co poczułem ja moje policzki robią się gorące.

-Izyda musiała się mi wygadać. Była mocno przygnębiona. Pomyślałem, że drzemka dobrze jej zrobi.- Powiedziałem patrząc na śpiącą w moich objęciach dziewczynę.

-Dobra, dobra. Załatwię z dyrą twoją nie obecność. A i lekcje ci dam.- Powiedział Donnie i poszedł do szkoły. Wyjąłem z kieszeni spodni telefon. Zacząłem przeglądać neta gdy nagle z plecaka Izydy usłyszałem wibracje. Delikatnie wziąłem i otworzyłem go. Byłem w szoku gdy tylko zauważyłem rękojeść noża kuchennego. Zamknąłem jej plecak kiedy zauważyłem, że się budzi.

(Perspektywa Izydy)
Otworzyłam zaspane oczy i zauważyłam że nadal leże w objęciach Rapha. Spojrzałam na jego twarz. Był zdziwiony. Położyłam dłoń na jego policzku, a on gwałtownie się na mnie popatrzył.
-Jak się czujesz?- Spytał kiedy usiadłam.

-Lepiej.- Powiedziałam gdy zauważyłam w dłoni chłopaka mój plecak.- Emm... Raph. Czemu trzymasz mój plecak?- Spytałam gdy zeszłam z jego kolan. Raph tylko popatrzył tak jakby chciał sprawdzić czy nikogo nie ma w pobliżu. Po chwili jego zielone oczy skierowały się na mnie.

-To ty mi powiedz. Czemu masz nóż w plecaku?- Spytał kiedy spuściłam głowę. On w odpowiedzi położył dłoń na moim ramieniu.

-Chciałam się po szkole przejechać do lasu i pospacerować.- Odpowiedziałam opierając plecy o pień drzewa.- Miałam zamiar się ukarać za to, że przeze mnie moi rodzice nie żyje.- Powiedziałam kiedy do moich oczu napłynęły łzy. Raph musiał to zauważyć bo mnie przytulił. Moja głowa była w zagłębieniu jego szyi.

-Ej spokojnie. Nie wiem co się stało, że obwiniasz się za ich śmierć ale mam prośbę. Nie obwiniaj się.- Powiedział mi na ucho. Uspokoiło mnie to jak i wywołało u mnie rumieńce.

-Gdybym ciebie nie poznała pewnie zaczęłabym się ciąć.- Powiedziałam na co Raph zesztywniał.

-Wypluj te słowa. Nigdy więcej nie zabieraj ostrych przedmiotów do szkoły, proszę.- Powiedział puszczając mnie. Pokiwałam głową, że zrozumiałam.

-Raph!- Usłyszałam krzyk. Oboje spojrzeliśmy. Do nas podchodzili bracia Raphaela. Mój przyjaciel wstał i wystawił w moim kierunku rękę. Podałam mu swoją. Chłopak pomógł mi wstać z ziemi.

-No proszę nasz buntownik ma miękkie serce.- Powiedział chłopak w niebieskiej bandanie.

-Cicho siedź Leo.- Odpowiedział chłodno Raph.- Poza tym kobiety to delikatne istoty. Tak jak na przykład krzew róż. Powinieneś też szanować kobiety bo to właśnie kobieta wam dała życie.- Jego słowa mnie normalnie zatkały. Jego bracia też nic nie mówili.
-To było nawet słodkie.- Powiedziałam z rumieńcami na policzkach. Zaś cała czwórka spojrzałam na mnie. Zaśmiałam się nerwowo.

-Serio?- Spytał zaskoczony Raph który również był czerwone. Pokiwałam głową na ,,tak". Raph wziął mnie za rękę zabierając mój plecak. Zaczął iść w stronę parkingu. Gdy byliśmy przy moim motorze chłopak chciał coś powiedzieć lecz Frankie do nas podeszła.

-Cześć Izyda.- Powiedziała dziewczyna.

-Hej.- Odpowiedziałam kiedy Frankie spojrzała na Rapha.

-Możemy pogadać we dwie?- Spytała gdy położyłam plecak na siedzeniu od pojazdu. Dałam chłopakowi znak by poczekał. Poszłam z Frankie pod szkołę.- Czemu nie było ciebie na 4 lekcjach?- Spytała się Frankie. Chciałam powiedzieć co się stało ale powstrzymałam się. Nie chciałam by ktoś poza Raphem i dyrektorką wiedział o tym co mnie spotkało.- Jeśli coś się stało możesz mi powiedzieć. Dotrzymam to w obietnicy.- Powiedziała Frankie. Uznałam, że skoro dotrzyma to w tajemnicy to powiem jej. Chociaż część.

-Musiałam się wyżalić Raphowi z pewnego problemu. Chodzi o to co wczoraj zaszło na parkingu.- Odpowiedziałam drapiąc się po karku.

-Rozumiem, a właśnie za dwa tygodnie jest impreza szkolna. Może przyjdziesz?- Spytała się kiedy dostałam SMSa na telefon. Sprawdziłam od kogo. Okazało się że Ares do mnie napisał. W wiadomości było, że znaleźli tatę ale niestety nie żył. Tak lekarz mu powiedział.

-Wybacz muszę iść.- Powiedziałam kiedy łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Wróciłam do Rapha. Chłopak musiał zauważyć, że nic nie gra. Przytulił mnie. Ja nie wytrzymałam i rozpłakałam się.
-Ciii. Spokojnie nie płacz. Co się stało?- Spytał nadal mnie przytulając.

-Mój ojciec...- Nie skończyłam bo bardziej się rozpłakałam. Raphaell bardziej mnie przytulił. Czułam jak całuje mnie w czoło.- Teraz to już nie mam żadnego powodu do życia.- Powiedziałam ciągając nosem przez płacz.

-Nie mów tak. Na mnie możesz zawsze liczyć.- Powiedział nadal mnie przytulając.

-Dziękuję Raphaellu.- Odpowiedziałam wycierając rękawem od bluzy mokre od łez oczy i policzki. Sięgnęłam po kask ale Raph był szybszy.

-Lepiej się przejdźmy. Uspokoisz się po drodze, dobrze?- Ja w odpowiedzi pokiwałam głową, że się zgadzam. Raph wziął na swój prawy bark mój plecak. Odczepiłam motor, a Raph go trzymał. Zaczęliśmy iść. W drodze do mojego domu chłopak próbował poprawić mi humor. Gdy dotarliśmy do mojego domu wstawiłam motor do garażu. Wzięłam mój plecak.- Może zostanę u ciebie? Chodź na chwilę?- W jego głosie słyszałam troskę.

-Wybacz Raph ale chce na razie pobyć sama. W razie co zadzwonię.- Powiedziałam przytulając go.- Dziękuje.- Przestając go przytulać.- Za wszystko.- Powiedziałam i weszłam do domu. Po wejściu do swojego pokoju usiadłam na łóżku. Wyjęłam z kieszeni bluzy telefon. Wybrałam numer do Aresa.

-Izyda ja...- Słyszałam jego łamiący się głos.

-Wiem. Kiedy pogrzeb taty?- Spytałam ledwo powstrzymując się od płaczu.

-Za kilka dni. Przyjedzie po ciebie jutro Lewico.- Powiedział Ares. Znam Lewico. Jest on przyjacielem Aresa.

-Ok.- Odpowiedziałam rozłączając się po chwili. Położyłam się na łóżku i zasnęłam.

(Perspektywa Raphaela)

Szedłem w stronę domu. Ciągle myślałem o Izydzie. Tak bardzo było mi jej żal. Straciła rodziców, Ares z tego co mi mówiła to jej przyszywany brat ale też może zginąć. Bolało mnie to. Ja mam wkurzających ale kochających braci, siostrę i ojca, a jej został tylko Ares. Moje rozmyślenia zostały przerwane przez balon z wodą który uderzył mnie w twarz rozbryzgując na mnie wodę. Nie zareagowałem negatywnie na żart brata tylko wrócilem do myślenia na temat Izydy.

-Raphaellu musimy poważnie porozmawiać.- Usłyszałem głos ojca za mną. Odwróciłem się i poszedłem za nim do dojo. Usiadłem przed nim.- Możesz mi powiedzieć czemu nie było ciebie na czterech lekcjach?- W jego głosie słyszałem, że się wkurzył. I na 100% dostanę karę. Zapewne nasz kochany przywódca mu powiedział.

-Bo musiałem uspokoić przyjaciółkę.- Powiedziałem zgodnie z prawdą. Na jego twarzy pojawiło się nie wielkie zwątpienie.- Dziś dowiedziała się że jej ojciec zginął. Matki też nie ma, a jej przyszywany brat jest w wojsku.- Gdy to powiedziałem był w szoku. Wstałem i bez pozwolenia ojca wyszedłem z dojo. Poszedłem do Donniego który majstrował coś w swoim laboratorium.- Hej Don. Gdzie masz książki?- Spytałem, a mój brat wskazał na biurko niedaleko ściany. Podszedłem tam i otworzyłem zeszyt od geografii i zacząłem przepisywać do swojego zeszytu słuchając w między czasie muzyki na słuchawkach. W pewnej chwili na mój telefon przyszła wiadomość od Izydy. Napisała, że przez kilka di nie będzie jej w budzie. Od razu pomyślałem, że chodzi o jej zmarłego ojca. Na samą myśl o tym jak się czuje zabolało mnie serce pomimo, że nie jestem na nie chory. Po skończeniu lekcji poszedłem do swojego pokoju. Położyłem się na łóżko i zacząłem rozmyślać jak mogę oderwać Izydę od dzisiejszego złego wydarzenia. Nagle mój telefon ponownie dostał jakieś powiadomienie. Sprawdziłem je i od razu zapaliła się mi lampka nad głową. Szkolna dziennikarka opublikowała posta, że za dwa tygodnie będzie w szkole impreza. Od razu pomyślałem że zaproszę Izydę. Ale strasznie się bałem. Po ostrej kłótni z Moną zerwała ze mną. (Przepraszam osoby które lubią Mona Lizę~ Autorka.) Przebolałem to. Trzeba żyć dalej. Kiedy tak rozmyślałem nie wiem kiedy Gryzio położył się obok mnie i spał. Nawet ja po jakimś czasie zasnąłem.

You are reading the story above: TeenFic.Net