Rozdział 2

Background color
Font
Font size
Line height

Gdy się wreszcie obudziłam, byłam w dziwnym miejscu. Przez chwilę nie wiedziałam, co się stało, jednak zaraz zorientowałam się, że jestem na terenie Watahy Quoros. Byłam przywiązana łańcuchami do kamiennej góry, nie mogłam nawet ruszyć łapami. Do tego na szyi miałam obrożę, która blokowała moje moce. Byłam bezbronna, jednak miałam jedną, jedyną opcję przeżycia. Na łapie miałam Bransoletę Ratunkową. Działała ona w ten sposób, że gdy dotknie się jej nosem, sygnał z niej dochodzi do członków watahy, alarmując ich o zagrożeniu. Tak też zrobiłam. Gdy czekałam na watahę, z ciemności wyszedł Black, a razem z nim jego partnerka, Brilia z resztą ich stada. Razem było ich około piętnastu.

-Czego chcecie?- spytałam od niechcenia.

-Zniszczenia twojej watahy- odparł Black.

-To dlaczego porwaliście mnie? Przecież oni doskonale potrafią sobie poradzić bez mojej pomocy- odrzekłam z uśmiechem.

-Nie sądzę. Ty jesteś ich przywódczynią. A bez przywódczyni wataha sobie nie poradzi. Albo się nawzajem pozabijają w walce o przywództwo, albo rozejdą we wszystkie strony i słuch po nich zaginie- wyjaśnił łaskawie Black.

-Czyli ich nie znasz, bo oni tacy nie są- powiedziałam, z wyjątkową pewnością siebie.

-Eh... -westchnął Black- Raczej ty ich nie znasz. Oni tacy właśnie są.

I nagle od strony wzgórza usłyszałam znajomy głos:

-Nie jesteśmy!

-Vasco!- ucieszyłam się.

Black odpowiedział na to, szyderczo się śmiejąc:

-Jesteś sam. A nas jest czternaście.

W tym momencie Vasco zawył i zaraz pojawiła się reszta mojej watahy. Pomyślałam, że Black zaraz udusi się ze śmiechu.

-I tak mamy przewagę- ryknął przeraźliwie, nie panując nad śmiechem.

Zauważyłam, że nie ma Nasaji.

-Vasco, gdzie jest Nasaja?!- krzyknęłam do niego.

-Została- odpowiedział i to był błąd.

-Dzięki, że powiedziałeś- znowu roześmiał się Black. Skinął głową do dwóch wilków o imionach Drako i Quo. Poszli gdzieś i dobrze wiedziałam, gdzie.

-Vasco, ty głupku!- krzyknęłam- Już, złaźcie tutaj!

Cała wataha zeskoczyła ze skały.

Euros, Vasco, Biała, Hakra i Tesejna odciągnęli ode mnie Blacka i resztę jego stada, a Tsume posługując się swoimi mocami, uwolnił mnie. Gorzej mu poszło z uwolnieniem moich mocy, zablokowanych przez obrożę, lecz po chwili mu się udało. Wstałam, rozprostowałam obolałe skrzydła i szepnęłam do niego:

-Ja muszę lecieć do Nasaji.

-Dobra, leć. Poradzimy sobie, tylko na siebie uważaj- odpowiedział Tsume, zerkając na walczące watahy.

-Dobra, dobra. Też uważajcie. Mają mi wszyscy się później odliczyć- powiedziałam, rozłożyłam skrzydła i odleciałam. Leciałam najszybciej, jak się tylko dało. Gdy doleciałam na miejsce, wiedziałam już, że Nasaja podczas naszej nieobecności urodziła szczeniaka. Leżała przy kamieniu, niedaleko wejścia do jaskini jej i Vasco. Wiedziałam, że straciła przytomność, ze względu na atak Drako i Quo. Bardziej jednak w tej chwili martwiłam się o szczeniaka. Nagle z wnętrza jaskini usłyszałam głos Drako.

-Bierz to szczenię i spadamy.

Po chwili wyszli. Szczeniak szarpał się, próbując się uwolnić ( W przypadku, gdy oboje rodzice posiadają moce, szczeniak po kilku minutach, najpóźniej po godzinie umie chodzić, widzi i słyszy). W tym momencie weszłam im w drogę.

-Zostawcie szczeniak!- powiedziałam.

-Nie rozkazuj nam i zejdź z drogi. Szczeniaka weźmiemy tak, czy tak, a ciebie możemy przy okazji uszkodzić.

-Po pierwsze wy mi nic nie zrobicie, a po drugie nigdzie się stąd z tym szczeniakiem nie ruszycie- powiedziałam.

Widocznie się przestraszyli, bo zaczęli coś między sobą szeptać. W końcu położyli na ziemi szczeniaka i zaczęli powoli odchodzić.

Na pożegnanie rzuciłam w każdego błyskawicą, by zapamiętali, że ze mną się nie zadziera. Następnie ostrożnie wzięłam szczeniaka i położyłam koło Nasaji, która już się obudziła. Chwilę potem przyszli wszyscy z watahy.

-Nie możemy tu zostać- powiedziałam

Wiedziałam, że jeśli członkowie Watahy Quoros zaatakowali raz, zrobią to znowu.

-Musimy znaleźć sobie nowy teren.


You are reading the story above: TeenFic.Net