1. SZEREGOWY

Background color
Font
Font size
Line height

Najniższy stopień wojskowy, przyznawany poborowym i ochotnikom, którzy pierwszy raz przystąpili do czynnej służby wojskowej.
W Korpusie: uczeń; zwiadowca uprawniony do odbywania zorganizowanych misji na terenie Anglii.


Will, siedząc w cieniu rozłożystego dębu na skraju leśnej drogi, przygotowywał nową serię pytań dla swojego nauczyciela. Lubił cotygodniowe wypady na poligon, bo wtedy mógł pytać, o co tylko chciał, nie narażając się na krzywe spojrzenia innych zwiadowców. Oczywiście, Haltowi nie zawsze podobały się jego pytania, ale szeregowy nie przejmował się jego spojrzeniem. On na wszystkich zawsze patrzył krzywo.

W ciągu dziesięciomiesięcznej kariery snajpera-nowicjusza zdążył polubić swojego mrukliwego opiekuna. Mimo że na pierwszy rzut oka nie było to takie oczywiste, pułkownik był dla niego jak ojciec, którego brakowało mu od dziewiętnastu lat.

Pierwsza wojna światowa odebrała mu oboje rodziców. Jako roczne dziecko trafił do sierocinca dla dzieci żołnierzy i tam spędził następne czternaście lat. Kiedy był dwunastoletnim chłopcem, Morgarath ponownie doszedł do władzy w Europie, a on żałował, że nie może iść na front jak jego ojciec, sierżant, który oddał życie walcząc za to, w co wierzył.

Po wojnach nadszedł długo wyczekiwany czas odbudowy świata, a świat potrzebował dwóch rodzajów ludzi: żołnierzy i rolników. Will nie chciał być tym drugim, więc ucieszył się, kiedy usłyszał, że prezydent Araluen otworzył szkoły wojskowe, do których przyjmowano wszystkich ochotników. Chłopiec pożegnał sierociniec nie oglądając się za siebie i pognał w kierunku przyszłej kariery.

W szkole poznał swojego najlepszego przyjaciela- Horace'a Altmana, syna generała Altmana, który poległ w bitwie pod Hackham. Nie układało im się na początku, ale nie da się długo nienawidzić kogoś, z kim dzieli się pokój w akademiku, szczególnie jeśli ta osoba ma taki radosny charakter jak Horace.

Po czterech latach nauki, podczas których dowiedzieli się wielu podstawowych rzeczy mogących zapewnić przetrwanie na wojnie, nadszedł czas wyboru specjalizacji. Will od zawsze pragnął należeć do piechoty, więc właśnie na ten pobór się wybrał. Niestety, jego drobna postura nie była odpowiednia do noszenia ciężkiej broni i nie został wybrany. Za to Horace'owi się udało i od ośmiu miesięcy stacjonował w Iraku zbierając liczne odznaczenia.

Will tęsknił za nim, choć w życiu by się do tego nie przyznał. Cieszył się, że wśród tylu odrzuconych to właśnie jego dostrzegł Halt O'Carrick i postanowił szkolić. Zawód snajpera nie był łatwy, ale to zachęciło dziewiętnastolatka do przyjęcia oferty: nowe wyzwanie. Wiedział, że musi ćwiczyć bardzo wytrwale, żeby zdobyć odpowiednie kwalifikacje, a dzięki nauce u pułkownika miał zapewnione intensywniejsze treningi niż gdziekolwiek indziej.

W tym samym momencie, kiedy szeregowy wymyślił ostatnie pytanie, na które sam nie mógł sobie odpowiedzieć, usłyszał chrzęst kół na żwirowej drodze. Poderwał się z ziemi i z chytrym uśmieszkiem wdrapał się na dąb, pod którym przed chwilą siedział. Jak co tydzień chciał spróbować nastraszyć swojego nauczyciela. Do tej pory nigdy mu się to nie udało i tylko dostawał burę za marnowanie czasu.

Przez parę chwil nic się nie działo, a Will zaczął się zastanawiać czy się nie przesłyszał. Jednak wtedy dotarł do niego znajomy głos mówiący wprost do jego ucha:

-Co robisz na tym drzewie, Treaty?

Chłopak tak się wystraszył, że aż podskoczył, co miało katastrofalne skutki...

- O Jezu! - krzyknął, ześlizgując się z gałęzi. Wylądował na ziemi z głuchym łupnięciem, a powietrze uleciało mu z płuc.

Kiedy on łapał oddech, Halt zeskoczył lekko z drzewa i podszedł do niego, spoglądając na ucznia z dołu. Uniósł jedną brew, a Will mógłby przysiąc, że zobaczył w jego oczach rozbawione iskierki.

- Ostrzegaj mnie następnym razem, że idziesz, dobra? - burknął szeregowy. Pułkownik uniósł też drugą brew.

- Dobrze wiedziałeś, że się zbliżam - odparł beznamiętnie - inaczej nie właziłbyś na tą nieszczęsną gałąź. Zaprezentowałem ci jedną z podstawowych umiejętności snajpera: zachodzenie przeciwnika od tyłu tak, żeby tamten się nie zorientował.

- Czyli to nie Abelarda usłyszałem? - spytał zrezygnowany świeżak, mając na myśli motocykl Halta.

- Oczywiście, że to był on. Zostawiłem go kilkadziesiąt metrów stąd i resztę drogi pokonałem pieszo. No już, wstawaj, nie ma czasu do stracenia.

Chłopak podniósł się z ziemi i potruchtał za nauczycielem, rozcierając sobie kość ogonową. Odwrócił się jeszcze, żeby spojrzeć na drogę i zapytał:

- Nie boisz się o swój motorek? A jak ktoś ci go zabierze?

Kąciki ust Halta uniosły się lekko do góry.

- Nie zabierze, uwierz mi.

Idąc dalej lasem w stronę poligonu Will uznał, że przyszła idealna pora na zadanie pierwszego pytania... a raczej piątego.

- Dlaczego pojazdu zwiadowcy nie da się ukraść?

Pułkownik westchnął głośno, czując, że ten człowiek zamęczy go kiedyś na śmierć.

- Jeśli będziesz się przykładał do roboty i mniej gadał, to sam niedługo się dowiesz - odparł.

Dwudziestolatek zdawał się nie dostrzegać ostrzegawczej nuty w głosie swojego nauczyciela, więc niezrażony pytał dalej:

- Pierwsze było jajko czy kura?

- Ty serio o to pytasz?

- Tak.

- To zależy czy wierzysz w ewolucję, czy w stworzenie wszechświata w ciągu sześciu dni.

- Jakbym podał komuś veritaserum, a potem użyłbym Imperiusa karząc tej osobie kłamać, to co by zrobiła?

- Naczytałeś się za dużo Harry'ego Pottera.

- Dlaczego w Korpusie nie ma dziewczyn?

Halt spojrzał na niego, zdziwiony, że usłyszał z jego ust jakieś sensowne pytanie. Sam musiał się chwilę zastanowić, zanim powiedział:

- Może dlatego, że kiedyś Korpus działał tylko w Wielkiej Brytanii i to podczas pokoju, a większość kobiet wolała zająć się domem i wychowaniem dzieci niż skakaniem z karabinem. Mężczyźni mają wrodzone przysposobienie obronne i chcieli zająć się organizacją ochrony dla swoich żon na wypadek wojny. Poza tym, wcześniej nie było czegoś takiego jak równouprawnienie. Może teraz, kiedy obszar naszych działań się zwiększył i kobiety mogą robić, co chcą, komendant pomyśli o jakichś zmianach w poborze.

Will uśmiechnął się, zadowolony z rzeczowej odpowiedzi i poczuł dodatkowo zachęcony do dalszego poznawania tajemnic tego świata.

- Skoro nie tylko ja mam na nazwisko Treaty, to czy oznacza to, że ja i inna osoba o tym nazwisku, na przykład pochodząca z Ameryki, jesteśmy jakoś spokrewnieni?

-To założenie dalekie od prawdopodobieństwa. Kiedy powstawały pierwsze nazwiska, nie przechodziły one z ojca na syna, tylko określały w jakiś sposób ich pierwotnego posiadacza. Sąsiedzi mogli mieć takie samo nazwisko nawet się nie znając.

Pułkownik zauważył, że jego uczeń trochę się nachmurzył. Przez chwilę bał się, że odpowiadając na to pytanie odebrał chłopcu nadzieję na odnalezienie rodziny, chociażby najdalszej. Odetchnął jednak w duchu, gdy usłyszał kolejne, tym razem (oczywiście w jego mniemaniu) zupełnie niedorzeczne:

- Czy nasz metr jest dla mrówki kilometrem? A może one po prostu uznają metr za ogromną jednostkę długości i są przyzwyczajone do pokonywania go w takim czasie, w jakim my pokonujemy kilometr? Halt, dobrze się czujesz? - zaniepokoił się szeregowy, ponieważ Halt zaczął gwałtownie kaszleć. W każdym razie tak mu się zdawało, bo to, co on wziął za nagły atak duszności, było nieudaną próbą ukrycia śmiechu. Wybuch wesołości u mrukliwego zwiadowcy był o wiele mniej prawdopodobny niż to, że astma stała się zaraźliwa i zaatakowała biednego snajpera, więc Will został przy drugiej opcji. - Może chcesz się zatrzymać?

- Nie, nie, nic mi nie jest - odparł pułkownik mając nadzieję, że uniesione kąciki jego ust znikną ukryte w szpakowatej brodzie.

Gdy dotarli na poligon, od razu udali się do sekcji strzelniczej. Używali jej głównie zwiadowcy, którzy już dawno przerobili ją według własnego uznania. Było tam kilka pagórków różnej wysokości, od których w różnych odległościach stały tarcze w kształcie ludzkiego korpusu. Snajperzy właśnie w tym miejscu mieli większość zajęć na powietrzu. Drugą opcją była tak zwana gra terenowa- przemieszczanie się po ruinach pobliskiego zamku i strzelanie do wyznaczonych celów. Młody szeregowy taki rodzaj treningu lubił najbardziej, więc ucieszył się, kiedy nauczyciel oznajmił, że jeśli na rozgrzewce za każdym razem trafi w zaznaczone na tarczy ważne punkty, będzie mógł się sprawdzić w grze.

Will zajął pozycję na pierwszym wzniesieniu. Włożył dwudziestoczteronabojowy magazynek do swojego M110 SASSa i położył się na niewielkiej platformie. Oparł karabin na worku z piaskiem, a policzek na poduszce policzkowej i wycelował, cały czas głęboko oddychając. Znajdował się w odległości stu metrów od celu na wysokości około trzech metrów względem niego. Wziął niewielką poprawkę na wiatr i nacisnał spust tylko opuszką palca, wypuszczając jednocześnie powietrze z płuc.

Halt obserwował, jak pocisk leciał prosto do celu i trafił jakieś dwa centymentry od środka, mniej więcej w miejscu, gdzie u człowieka znajdowałoby się serce. Dostrzegł wtedy zadowolony uśmieszek na twarzy swojego ucznia i zmarszczył brwi.

- Nie ciesz się tak, Treaty. Pamiętasz, co ci mówiłem?

- Zwykli strzelcy ćwiczą, dopóki nie zaczną robić postępów. Snajperzy ćwiczą, póki nie przestaną popełniać błędów - zacytował szeregowy. Wszystkich powiedzeń i rad pułkownika wyuczył się jak mantr. - Spokojnie, nie popadam w samozachwyt. Ale może uczeń przerośnie mistrza?

- Mniej gadania, więcej strzelania - uciął szpakowaty zwiadowca, a Will zaśmiał się, pilnując żeby nie poruszyć karabinem. Uwielbiał droczyć się z opiekunem.

Na każdą tarczę przypadało po sześć strzałów. Zwiadowca zakończył serię ani razu nie wychodząc poza krawędź małych czerwonych kółeczek. Przeniósł się na następny pagórek i powtórzył rutynowe czynności. Podczas obliczania odległości nie mógł się powstrzymać i rzucił:

- A ile to będzie w mrówczej skali?

W odpowiedzi Halt szturchnął jego nogę, ale dwudziestolatek miał przeczucie, że i on się uśmiechnął.

Tak jak poprzednim razem, sześć kul trafiło w dziesiątkę. Powtórzyło się to przy wszystkich pozostałych tarczach. Po ostatnim strzale Will odwrócił głowę do stojącego za nim nauczyciela i uśmiechnął się znacząco, próbując unieść tylko jedną brew. Pułkownik pokazał mu jak to się powinno robić i powiedział:

- Nie było najgorzej. - Uczeń przyzwyczaił się do braku jakichkolwiek pochwał z jego strony, więc teraz uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Wedle umowy możesz iść do zamku, ale... - musiał złapać swojego podopiecznego za kołnierz maskującej kurtki, żeby ten mu nie uciekł - ALE najpierw dam ci pewną radę. Zauważyłeś, że pociski zawsze trafiają nieco wyżej niżbyś chciał? Nie wpływa to na celność, jeśli cel jest duży, ale wyobraź sobie, że chcesz trafić kogoś tak, żeby go zranić, a nie zabić. Te kilka centymetrów, czasem nawet milimetrów, może zadecydować o życiu lub śmierci. Podczas strzału postaraj się nie tylko wstrzymać oddech, ale nacisnąć spust pomiędzy uderzeniami serca.

Will, który przestępował niecierpliwie z nogi na nogę rozsadzany energią, nagle stanął w bezruchu.

- Jak mam to zrobić?

- Spróbuj odciąć się od wszelkich dźwieków z zewnątrz i wsłuchaj się w swoje tętno. Słysz tylko to, widź tylko cel i strzelaj. Dzięki temu trafisz dokładnie tam, gdzie zechcesz. A teraz już leć, będę mierzył czas.

- Dzięki, mistrzu - odpowiedział chłopak, żartobliwie przybierając pozę posłusznego padawana, ale wziął sobie radę do serca.

Szeregowy zarzucił sobie karabin na plecy i pobiegł w stronę ruin. Dotarł tam po dziesięciu minutach, bezkarnie wspinając się na ogrodzenie z napisem: Uwaga! Grozi zawaleniem. Nieupoważnionym wstęp wzbroniony. Dobrze wiedział, że budowla jest zabezpieczona i nic nie może się stać. Co ważniejsze, on był jak najbardziej upoważniony do wstępu.

Dawny zamek Gorlan nadal imponował swoją wielkością. Prawdę powiedziawszy, został zniszczony dopiero podczas pierwszej wojny światowej, kiedy ukrywali się w nim poplecznicy Morgaratha. Z całej frontowej ściany zachowało się tylko łukowate przejście. Zawsze, kiedy Will pod nim przechodził, wyobrażał sobie, że jest średniowiecznym rycerzem, który właśnie przyjechał na turniej.

Snajper zdążył już się nauczyć, gdzie znajdują się poszczególne cele. Krokiem człowieka, który wie, dokąd zmiesza, ruszył w kierunku tarczy numer dwadzieścia. Przeskakując po kamieniach, dawniej tworzących schody, zaczynał stopniowo wyrównywać oddech i próbował wsłuchiwać się w bicie swojego serca. Dotarł do niewielkiej marmurowej półki, najprawdopodobniej balkonu, ustawił się i wbił wzrok w cel znajdujący się na przeciwległej ścianie. Huk broni zagłuszył jego tętno, lecz on czuł, że tym razem lufa jeszcze lekko się podniosła. Strzał przy wydechu miał już opanowany, ale nową umiejętność musiał sobie przyswoić.

Niezrażony tym, że nie udało się za pierwszym razem, odnalazł drugi cel- numer dziewiętnaście. Dźwięk ostatniego wystrzału odbijał się echem od kamiennych ścian zamku, kiedy ustawiał się do następnego. Również tym razem nie mógł wpasować się w rytm serca. Próbował kolejny raz i kolejny, aż doszedł do tarczy czternastej. Położył się na krawędzi jednego z pięter i wycelował w blachę na parterze. Był już trochę zirytowant porażkami, więc musiał chwilę odczekać, żeby opanować oddech.

Słysz tylko serce, widź tylko cel i strzelaj.

Wokół panowała absolutna cisza, którą zakłócał jedynie szum krwi w uszach zwiadowcy. Czując, że jest gotowy, wziął ostatni, głęboki wdech.

Bum.

Wydech. Strzał.

Bum.

Lufa M110 nie poruszyła się nawet o milimetr i pocisk trafił w sam środek cienkiej, metalowej tarczy przelatując przez nią jak przez papier. Will uśmiechnął się sam do siebie. Już wiedział, skąd wzięło się powiedzenie, że angielscy snajperzy potrafiliby posłać kulę komarowi między oczy.

Nagle serce snajpera zamarło, bo uświadomił sobie, że kula nie powinna przebić tarczy. Możliwe, że któryś ze zwiadowców wymienił starą, poznaczoną wgłębieniami na nową, cieńszą, ale pozostawała kwestia dźwięku. Pocisk, osiągnąłszy cel, musiał odbić się ze stukiem od ściany lub wbić się w nią z chrzęstem, ale do uszu szeregowego dotarło co innego: chrupnięcie i mlask. Chwilę potem z dziury w metalu zaczął saczyć się powoli jakiś ciemny płyn, a on modlił się, żeby to nie było to, o czym w pierwszej chwili pomyślał.

A niby skąd miałaby się tu wziąć? mówił sobie, podczas gdy schodził na parter, żeby lepiej przyjrzeć się dziwnemy zjawisku. Myśl racjonalnie, Treaty. Musi być na to jakieś logiczne...

Dotknął drżącymi palcami cieczy i wzdrygnął się. Z daleka może i była czarna, ale na opuszkach pozostał mu inny kolor- czerwony.

Krew.

Chociaż wcale tego nie chciał, zajrzał powoli za tarczę, która nie bez powodu była ustawiona ponad metr za daleko od ściany.

- O mój Boże! - krzyknął, a jego głos potoczył się po ruinach.

O tarczę były oparte skrępowane zwłoki mężczyzny w stroju ochroniarza, a centralnie w jego potylicy tkwiła kula z karabinu Willa.

_________________________

Truchełko znalezione i co teraz?

Wstawiłam rozdział dwa dni przed planowaną publikacją, bo...

SNAJPER JEST NA 44. MIEJSCU W PRZYGODOWYCH (7.12.16)

Ludzie, dopiero pierwszy rozdział Wam dałam XDD jesteście wielcy. Zasłużyliście sobie, więc pojutrze dodam rozdział drugi :D reszta to już kwestia weny.

HuncwotkaArielka a pytanie o mrówki wcale nie jest śmieszne

You are reading the story above: TeenFic.Net