Noah
Widziałem po wyrazie jej twarzy, jak bardzo się denerwuje. Mocno zaciskała ręce, tak że kostki jej zbielały. Nie odzywała się przez całą drogę do domu. Była blada jak ściana. Błądziła gdzieś myślami, wyglądała na nieobecną. Martwiłem się tym. Jeśli lekarz dziś powie, że nie ma na co więcej liczyć, ona może się nie pozbierać.
Kiedy tylko zmieniłem bieg, wyciągnąłem rękę w stronę Niny, aby złapać jej dłoń. Wzdrygnęła się, ale nie protestowała. Uścisnąłem ją w uspokajającym geście.
— Dziękuję — szepnęła, ale to było tak ciche, że miałem wrażenie, jakby mi się zwyczajnie zdawało.
Zatrzymałem auto pod domem, ale żadne z nas się nie ruszyło. Zapadła cisza, bo nawet muzyka już nie grała. Spojrzałem na nią. Nina natomiast oczy miała utkwione w to, co rozpościerało się przed nami, czyli pustą ulicę i zaparkowane przy niej samochody oraz w drzewa rosnące dookoła, tak jakby usilnie próbowała to zobaczyć. Jej klatka piersiowa prawie się nie poruszała.
— Nino, wszystko będzie w porządku — zapewniłem, choć to w nawet w najmniejszym stopniu nie poprawiało jej samopoczucia.
Odwróciła głowę w moją stronę, biorąc głębszy wdech po raz pierwszy, odkąd wsiedliśmy do auta. Cała dygotała. Nastrój ostatnich dwudziestu godzin kompletnie prysł jak bańka mydlana, którą wokół siebie zresztą wznieśliśmy. Minęło może paręnaście minut, kiedy jeszcze cieszyliśmy się swoim towarzystwem, a czułem się, jakby minęły wieki. Jeszcze bardziej to uczucie potęgowało zachowanie Niny, które potrafiło zmieniać się diametralnie.
— Ja... się boję — wydusiła. — Zwyczajnie się boję, bo nie mogę przyswoić, a tym bardziej zaakceptować informacji, że mogę już nigdy nic nie zobaczyć. Ja tego nie wytrzymam, Noah. Ten rok był nie do zniesienia, a co dopiero całe życie. — Zacisnęła usta i oczy, próbując stłumić szloch, ale załamany głos oraz kilka łez wymykających się jej po cichu spod powiek zdradziły go tak czy siak.
Choć między nami był podłokietnik i skrzynia biegów, to mocno ją do siebie przycisnąłem. Chciałem, aby wiedziała, że mimo wszystko, co by się nie stało, jestem z nią. Pocałowałem jej czoło. Siedzieliśmy tak parę dobrych minut, póki Nina nie odetchnęła głęboko i nie odsunęła się.
— Muszę iść.
— Pojadę tam z tobą — oznajmiłem.
— To nie jest konieczne, Noah. Sam masz mnóstwo spraw na głowie, nie chcę osaczać cię dodatkowo swoimi — wychrypiała.
— I nie robisz tego. Chcę tam z tobą być, potrzebujesz tego.
Potem tylko pokiwała głową, więc wysiadłem z auta i obszedłem go dookoła, żeby pomóc Ninie. Złapała mocno moją rękę. Jak tylko stanęliśmy na ganku, drzwi otworzyły się, a w nich stanęła pani Marano, niemniej zmartwiona co jej córka.
— Dzień dobry — przywitałem się — czy nie będzie państwu przeszkadzać, jakbym ja również pojechał?
Uśmiechnęła się.
— Nie, oczywiście, że nie. Wejdźcie na chwilę.
Dawno nie byłem w tym domu. Ostatnim razem chyba za dzieciaka. Nie za wiele się tu jednak zmieniło, a mama Niny prawdopodobnie nadal lubiła robić własnoręczne ozdoby do tego wnętrza. Wszystko tu było takie... przytulne i rodzinne. Pachniało lawendą, tak przynajmniej myślałem.
— Nino, gdzie masz te ostatnie wyniki badań? — zapytała pani Marano, przechodząc korytarzem do salonu. — Trzeba je ze sobą zabrać
Ona wzruszyła ramionami, wciąż mocno trzymając moją rękę.
— Nie wiem, mamo. Ja raczej nie mogłabym ich podziwiać, więc to raczej ty je masz — burknęła sarkastycznie.
— Och, dziecko, proszę, nie takim tonem. Wszystkim nam jest z tym ciężko, więc nie dokładaj do tego więcej zmartwień swoim zachowaniem.
Nina skuliła się przy mnie. Zmarszczyłem brwi. To zabrzmiało jeszcze mniej przyjemnie niż to, co powiedziała jej córka. Nie spodziewałem się takich słów ze strony pani Marano. Nie widziała, jak Ninie jest w tej chwili ciężko i przez co przechodzi? Wcześniej sądziłem, że rodzice wspierają ją we wszystkim, może tak bywa, ale teraz nabrałem wątpliwości, czy znamy takie samo pojęcie słowa „wsparcie". Zerknąłem kątem oka na Ninę i już wiedziałem, że to nie pierwszy raz. Było też jasne, jak bardzo ją to rani. Czuła się jak ciężar, dlatego próbowała być samodzielna na siłę i nie zdawać się na pomoc innych. Czy to właśnie przez takie gadanie jej mamy? Zakładam też, że nieświadome.
— Moglibyśmy poczekać na państwa na zewnątrz? — odezwałem się, a Niny wzrok dał mi jasno do zrozumienia, że ratuję ją właśnie z tej całej dziwnej sytuacji.
— Tak, oczywiście. My też się już zbieramy i za chwilę do was dołączymy. Ale jak będziecie marznąć, wejdźcie od razu do środka.
Wyprowadziłem Ninę z powrotem na ganek, gdzie usiedliśmy na niewielkiej, starej ławce. Posadziłem ją sobie na kolanach, a ona bez zawahania się we mnie wtuliła, jakby chciała się schować przed światem. Moja mina była grobowa, czułem, że mam spięte mięśnie, bo nadal nie mogłem się otrząsnąć po tym, co usłyszałem.
— Jak często słyszysz od nich coś takiego? — zapytałem cicho.
Poruszyła się niespokojnie.
— Nieczęsto.
— Ale jednak się zdarza — dopowiedziałem.
— Tak — wyszeptała. — Tłumaczę to sobie, że ona mówi to nieświadomie. Nigdy raczej nie powiedziałaby czegoś takiego specjalnie. Kocha mnie i się martwi, przejmuje tym wszystkim, a ja rozumiem, że na nich cały rok również bardzo wpłynął. Nie mam pretensji. — Wzruszyła ramionami.
— To dlatego... — szukałem odpowiednich słów — próbujesz robić większość rzeczy na własną rękę, radzić sobie?
— Noah, nie musisz tego owijać w bawełnę. Doskonale wiem, że jestem dla nich ciężarem, że nie mają pojęcia, jak mi pomóc i są bezsilni. Mają dość ciągłego niańczenia mnie jak dzieciaka. W końcu w tym wieku powinnam się usamodzielnić, myśleć o wyjeździe na studia, a nie zwalać się im na głowę na kolejne parę lat, jak nie na całe...
— Posłuchaj mnie — wtrąciłem się — dla nikogo nie jesteś ciężarem, rozumiesz? Fakt, to wymaga pracy i praktyki, treningu, ale z tym da się żyć samemu. Ile jest niewidomych czy ociemniałych osób na całym świecie? Mnóstwo. I sobie radzą. Ty też możesz. Tylko musisz być cierpliwa, nie uciekać od tego, iść dalej. Rozumiesz? Starłem z jej policzka pojedynczą łzę. — Nie załamuj się tak łatwo, nie poddawaj. Nie zamykaj w sobie. Wiem, że nie jesteś słaba. Pokazujesz to wszystkim dookoła na co dzień. Ale, proszę, nie poddawaj się.
Nina zaczerpnęła drżącego oddechu, próbując uspokoić wewnątrz szalejące emocje. Może nie widziałem ich w jej oczach, ale w reakcji ciała — już owszem.
— Trudno jest się nie poddawać, gdy wszystko się do tego sprowadza. Gdy nie widzi się przyszłości, łatwo jest stracić nadzieję. Teraz ją jednak mam. — Swoją zimną dłonią dotknęła mojej twarzy. — I zamierzam się jej trzymać.
***
W drodze do kliniki mocno trzymałem Ninę za rękę. Teraz już się tak nie trzęsła jak wcześniej, ale wciąż biła od niej aura zdenerwowania. W samochodzie panowała pełna napięcia cisza, przerywana jedynie cicho grającym radiem i pracą silnika. Na miejscu byliśmy parę minut przed czasem, więc po rejestracji zajęliśmy miejsca w poczekalni, gdzie na swoją wizytę czekało również parę innych osób — mały, zapłakany chłopczyk ze świeżo zaklejonym okiem, do którego mama mówiła, że teraz wygląda jak pirat, próbując go chyba tym pocieszyć; starszy pan oraz inna dziewczyna, w podobnym wieku do nas, która patrzyła na wiszący na ścianie telewizor przez grube szkła okularów.
Nachyliłem się do Niny.
— Pamiętaj o oddychaniu.
— Dzięki za przypomnienie. — Wzięła głębszy oddech, a potem wypuściła powietrze nosem.
— Poczekam tutaj, jak będziesz wchodzić.
Pokiwała głową.
W końcu wywołane zostało jej imię. Wstała na drżących nogach, a pani Marano chwyciła ją za ramię i zaprowadziła do gabinetu. Kiedy drzwi się zamknęły, dopiero wtedy zorientowałem się, jak mocno wali mi serce. Mimo wszystko, mimo tych wszystkich wydarzeń, Nina powinna odzyskać wzrok. Choć to ja wcześniej byłem ślepym kretynem i nie zauważałem tak oczywistych rzeczy, ona wycierpiała się najwięcej spośród nas. Można powiedzieć, że nieźle dostała po kościach od życia, znacznie bardziej niż musiała. Nie bałem się o mojego brata, bo lekarze dobrze oceniali jego stan i spodziewaliśmy się, że niedługo wróci do nas cało i zdrowo. Natomiast Nina może zostać z trwałym defektem wzroku na zawsze, nie odzyskać pełni sprawności. To było w tym właśnie najgorsze.
Mijały kolejne minuty, a z gabinetu nikt nie wychodził. Nie słyszeliśmy stamtąd też żadnych dźwięków. Pan Marano przechadzał się po poczekalni, nie mogąc wysiedzieć z nerwów. Zastanawiało mnie, co on w tej chwili myśli. Przyszła mi do głowy okropna rzecz i nie mogłem się tego z siebie wyzbyć: czy jeśli okaże się, że Nina nigdy nie odzyska wzroku, w dalszym ciągu będzie ją kochał i traktował tak samo?
Prychnąłem pod nosem, a potem przetarłem twarz. Zerwałem się z miejsca, bo sam miałem dość siedzenia w miejscu. Wyszedłem przed klinikę, potrzebując świeżego powietrza. W środku zaczynałem się dusić od tego zapachu i sterylnego wyglądu. Wyciągnąłem z kieszeni papierosa, którego ukradłem z paczki ojcu, na wszelki wypadek. W pobliżu stał mężczyzna, więc podszedłem do niego z grymasem na twarzy.
— Miałby pan może ognia?
Spojrzał na mnie znad swojego telefonu. Przyglądał się przez chwilę i w końcu wyciągnął zapalniczkę. Odpaliłem, a potem od razu mu oddałem. Gdy już chciałem odejść, facet odezwał się:
— Ciężki dzień?
— Nawet sobie pan nie zdaje sprawy jak bardzo. — Zaciągnąłem się.
— Nie wyglądasz mi na chłopaka, który normalnie pali.
Zmarszczyłem brwi.
— Bo zwykle nie palę. Teraz tego potrzebuję. Pan też na kogoś czeka? — Wskazałem głową na klinikę.
— Na żonę z synkiem. Miał wypadek w przedszkolu. Może gorzej widzieć na jedno oko. Przepychał się z kolegą i uderzył się o kant stolika. — Skrzywił się. — Opiekunki próbowały wmówić nam, że to nasz syn jest agresywny, że bije innych i teraz sam sobie zawinił, ale to nie jest prawda. Takie małe dzieciaki zawsze powiedzą, jak było, a poza tym on nigdy nie wykazywał żadnych objawów wściekłości czy buntu, nigdy nikogo nie bił.
Przytaknąłem, wiedząc, do czego zmierza. Ten maluch niczego nie zrobił, a opiekunki nie przypilnowały odpowiednio swoich podopiecznych. Gdy doszło do wypadku, coś musiały powiedzieć. Więc powiedziały kłamstwo. A przez ich głupotę teraz dzieciak będzie miał problemy ze wzrokiem. Przez jeden niefortunny moment życie może zburzyć się jak domek z kart.
Życzyłem gościowi powodzenia. Wyrzuciłem papierosa i wróciłem do środka. Akurat jak pojawiłem się w poczekalni, drzwi do gabinetu otworzyły się. Pierwszy wyszedł lekarz, za nim Nina i jej mama.
Obydwie miały trupio blady wyraz twarzy. Nina ledwo trzymała się na nogach, mocno wsparta o ramię swojej mamy. Jej usta były mocno zaciśnięte, lecz zaszklone oczy zdradziły wszystko.
Zrobiłem w ich stronę krok, a potem drugi nim się zatrzymałem, porażony odpowiedzią, którą sam wywnioskowałem.
Nie ma opcji na jakąkolwiek poprawę.
Krótka notka
No i jest kolejny. Znów po dłuższej przerwie, ale mam tyle roboty na studiach, że sama się zastanawiam, jak znalazłam czas, aby ten rozdział napisać. Już zbliżamy się do końca opowiadania, więc pocieszę Was — jeszcze tylko trochę musicie wytrzymać w niepewności i wreszcie poznacie prawdę. Kto się cieszy tak bardzo, jak ja? :D
Tradycyjnie proszę o krótki komentarz pod spodem (lub w trakcie), czy Wam się podobało, czy macie jakieś uwagi. Dzisiaj trochę spokojniejszy rozdział, abyście mogli złapać krótki oddech. Następny dodam tak szybko, jak będę w stanie.
Dziękuję, że jesteście ze mną!
Buziaki,
alexaandra_claire
You are reading the story above: TeenFic.Net