Ansel Iidie Abakoltrante
W ciszy dokładne wspomnienia tamtego miejsca wracały do niego, jakby nadal tam był. Jakby nadal tam był... Odsunął się, zerwał do biegu. Drzewa narastały ku górze i zagryzały u szczytu prętami klatki. „Ta ścieżka jest dobra", pobiegł. Błysnęła szalbiercza sylwetka. Wilk. Pożarł go oczami. Iidie zawrócił w drugą ścieżkę. Drugi wilk przeciął jego drogę. Skoczył w trzecią, kolejną. I... Wrócił na rozwidlenie. Z dużych, oliścionych gałęzi zbudował ściany, na piasku palcem połączył gałęzie i opadł na ziemię wewnątrz. Deszcz zatrzymywał się na ścianach i spływał tak, że w środku było sucho i ciepło, bezpiecznie.Wtem ciężkie drzwi otworzyły się z chrzęstem i potężna postać spojrzała na niego. Jak stamtąd wówczas uciekł pozostawało zagadką. Biegł, biegł, biegł... Ślepo wierząc w swoją drogę. Ciemność, strach, samotność, nawał myśli. Pierwszy raz był zupełnie odpowiedzialny za własną wolność. I bał się, tak bał się ją stracić.Sylwetka w rogu pokoju podniosła się na łóżku. Zbliżyła się.- Iidie... Iidie...Chłopiec wzdrygał się. Uspokajał i rozluźniał, jakby miał zasnąć... Znów rzucał się cały. Ritra zbliżył rękę, próbował przetrzeć łzy chłopca. Gdy go dotknął, potężny wstrząs targnął dzieckiem.- Spokojnie... Spokojnie... Wszystko jest...Gwałtowny szloch ruszył pierś opiekuna.- Jestem tu... - Przystawił stopę do stopy Iidiego.…