Jeszcze raz

Background color
Font
Font size
Line height

Mój nauczyciel był bezlitosny.

Od rana do wieczora – lub o dowolnej innej porze – katował mnie treningami, po których nie mogłam ruszyć nawet małym palcem u stopy.

Encore une fois!

Szkolił mnie w samoobronie, uczył znosić ból, używać Mocy zarówno w czasie walki, jak i w codziennych obowiązkach, aby było to dla mnie równie naturalne, jak oddychanie. Zadawał błyskawiczne ciosy, a następnie pokazywał, gdzie popełniłam błąd, jak powinnam wyprowadzić kontratak, gdzie są słabe punkty przeciwnika.

Po tych bolesnych, ciągnących się w nieskończoność godzinach masował mi ramiona, przygotowywał kąpiel z bąbelkami, poił gorącą herbatą, czytał notatki, które specjalnie dla mnie zrobił, by pomóc mi przyswoić zasady panujące w Pierwszym Świecie i okrywał kocem, kiedy zasnęłam, wyczerpana po wielokrotnym sięganiu do źródła swej Mocy.

Daniel był wymagający, czasem nawet okrutny, wymuszał na mnie przekraczanie kolejnych granic, by potem opiekować się mną niczym najlepszy przyjaciel. Tak nawykłam do jego towarzystwa, że dzień bez jego wizyty odbierałam jako stracony. Spojrzenie jego ciemnozielonych oczu, które śledziły każdy mój ruch, wpisało się w moją codzienność, a jednak wciąż miałam gęsią skórkę, kiedy Chevalier przyglądał mi się badawczo w poszukiwaniu ran i otarć.

Słońce zachodziło, co oznaczało, że znów spędziliśmy na ćwiczeniach większość dnia. Bolało mnie wszystko — mięśnie, przecięta w wielu miejscach skóra, pokaleczone dłonie i kolana. Byłam zmęczona i sfrustrowana, ale cierpienie wzmagało moją determinację.

Encore une fois!

Wzniosłam migoczącą srebrnawo barierę, w którą tracił pocisk stworzony z magii. Osłona prędko znikła, a ja zdążyłam opaść nisko, jednocześnie uderzając płaską dłonią w mięsień prosty uda napastnika.

Usłyszałam syk i śmiech.

— Jeśli ciągle będziesz myślała jak osoba, która nie posiada Mocy, do niczego nie dojdziemy — skomentował kwaśno Chevalier. — Sama pozbawiasz się przewagi. Nie wszyscy żołnierze w Eregii są obdarzeni.

Pokiwałam głową, starając się ukryć zniechęcenie.

Encore une fois — westchnęłam.

Gerard jak zwykle zjawił się bez zapowiedzi. To on zaśmiał się, gdy udało mi się uderzyć Daniela.

— Nie myśl, że musisz używać Mocy, ale raczej ciesz się, że w każdej chwili możesz to zrobić.

Kiedy rozległ się sygnalizujący rozpoczęcie ataku okrzyk Daniela, zdążyłam wznieść barierę, by odbić jego pierwszy atak, uchyliłam się przed drugim, ale kiedy sama chciałam podjąć ofensywę, poczułam, jak Moc staje się niestabilna i ucieka przed moją wolą.

— Szlag...! — mruknęłam pod nosem.

Byłam tak skoncentrowana na nieudanym ciosie, że nie zauważyłam, gdy bariera opadła. Kolejny atak Francuza był błyskawiczny.

Nikt nie zdążył zareagować.

Początkowo wydawało mi się, że nic się nie stało, że jakimś cudem uderzenie mnie ominęło. Zaraz potem poczułam obrzydliwy swąd palonego mięsa. Rozejrzałam się wokół, ale nie dostrzegłam źródła dziwnej woni. Kiedy po moim ciele zaczął rozchodzić się słaby impuls bólu, zadrżałam. Bojąc się spojrzeć w dół, potoczyłam wzrokiem po twarzach Gerarda i Daniela. Ich miny wyrażały czystą zgrozę. Obaj wpatrywali się w jeden punkt.

W końcu także tam popatrzyłam.

Moc uderzyła w lewe udo. Pomiędzy płatami spalonego, poczerniałego ciała wystawała biała kość. Adrenalina krążąca w moich żyłach przez krótką chwilę chroniła mnie przed cierpieniem, ale jej działanie szybko ustępowało. Zbyt szybko. Czułam nadchodzące mdłości. Jęknęłam. Kolana się pode mną ugięły. Gerard mnie złapał.

— Dzwoń po pomoc! — krzyknął do Daniela.

Wziął mnie na ręce i skierował się w stronę domu.

— Bardzo boli?

Zaśmiałam się przez zaciśnięte zęby.

Petri pobiegł prosto do łazienki na parterze. Choć starał się być jak najdelikatniejszy, każdy krok, każdy ruch, każde muśnięcie materiału sprawiało mi ogromny ból. Gerard odkręcił kurek z zimną wodą i położył mnie w wannie. Rozerwał to, co zostało z moich ulubionych dżinsów.

Byłam w szoku. Serce waliło mi tak mocno, że aż bolało. Mimo oparzenia było mi zimno, dygotałam na całym ciele i szczękałam zębami. Świat zdawał się jaśnieć oślepiającą bielą. Jedynym gorejącym miejscem na moim ciele było oparzenie.

— Wytrzymaj — prosił Gerard, wwiercając się we mnie spojrzeniem. Czułam jego magię przenikającą do mojego ciała. — Nie jestem Medykiem, ale postaram się zrobić dla ciebie tyle, ile mogę, dopóki ktoś nie przybędzie. A teraz skoncentruj się na swojej Mocy. Woda to najbliższy ci żywioł, poczuj ją, zanurz się w niej, wykorzystaj jej energię.

Zaczynałam odpływać, gdy to mówił. Mimo to próbowałam wykonać jego polecenia. Starałam się poczuć, jak moja magia miesza się z wodą, jak nagina ją do swojego użytku, jak przejmuje jej nieograniczoną siłę. Mężczyzna położył mi dłonie na kolanie i biodrze, czułam impulsy jego gorącej Mocy. Rękawy jego swetra natychmiast nasiąknęły wodą, stawały się coraz cięższe. Podobnie jak moje powieki.

— Dasz radę, skarbie.

Gdybym była przytomniejsza, rozpłynęłabym się na te słowa.

Spłynęła na mnie błoga nieświadomość. Ból przerodził się w tępe pulsowanie, a rozszalały rytm serca zwolnił. Moja jaźń dryfowała po bezkresnym morzu mlecznej mgły. Mą uwagę przyciągały rozbłyski Mocy, ale starałam się je ignorować. Brodziłam bez celu we mgle. Czułam się cudownie oderwana od ciała, a im dłużej trwał ten stan, tym mniej chciałam wrócić do rzeczywistości. Odziana w białą suknię lekko stąpałam po czubkach skał wystających z mlecznego bezkresu. Bawiłam się myślą, że może tuż pod nimi znajdowała się ziemia, a być może była ona oddalona o setki metrów od płaskich wierzchołków.

Ciemne włosy opadały mi miękkimi falami na ramiona i plecy, gdy zwinnie przeskakiwałam z jednego skalnego występu na drugi, aż moje bose stopy nie dotknęły miękkiej, sprężystej, soczyście zielonej trawy. Otaczająca mnie mgła stopniowo rzedła. Zaczęłam dostrzegać znajdujące się wokół drzewa, chyba byłam w jakimś lesie, i nieskazitelnie błękitne niebo. Coś uśpionego głęboko we mnie ostrzegało, że nie powinnam iść dalej, ale jednocześnie czułam wewnętrzny imperatyw, by stawiać krok za krokiem.

Potknęłam się o coś leżącego na ziemi. Zasłoniłam usta, by uwięzić rosnący w gardle okrzyk przerażenia, gdy popatrzyłam na przeszkodę. To było ciało mężczyzny. W jego wytrzeszczonych oczach znajdowały się dwie strzały o żółtych lotkach. Odwróciłam wzrok od tego makabrycznego widoku i wtedy zorientowałam się, co mnie otacza.

Śmierć.

Mgła rozproszyła się, a ja patrzyłam na polanę makabrycznie usianą zwłokami. Widziałam ciała z odrąbanymi głowami, ze zgniecionymi klatkami piersiowymi, powyrywanymi kończynami, ze strzałami wystającymi z miejsc, gdzie znajdują się najważniejsze narządy. Z oczyma szeroko otwartymi z przerażenia chodziłam od jednego do drugiego trupa.

Chciałam się stąd wydostać, ale nie mogłam. Coś podpowiadało mi, że nie zobaczyłam jeszcze tego, co dla mnie przeznaczono. Kiedy doszłam na skraj polany, zobaczyłam coś, co wydarło ze mnie dźwięk pomiędzy szlochem a krzykiem.

Przede mną leżało ciało Gerarda. Otaczał je idealny okrąg wytyczony przez linię spopielenia wszystkiego, co znajdowało się w jego zasięgu. Mężczyzna znajdował się na samym środku biało-szarego kręgu. Był ubrany w skórzaną zbroję i miał dłuższe włosy, niż zapamiętałam, a spod poszarpanego rękawa wyzierały dziwne, srebrzyste blizny ciągnące się aż do linii żuchwy, ale to bezsprzecznie był Gerard, mój Gerard. Płytka szrama biegnąca od lewego kącika ust aż do skroni nadawała jego twarzy upiornego wyrazu. Wokół szyi zastygła ciemna krew, która pokrywała także napierśnik i dłonie mężczyzny. Jednak najgorsze były jego otwarte, puste oczy. Jego piękne, czarne oczy, nieludzko spokojne i zwrócone ku mnie, jakby chciały powiedzieć mi, że wszystko będzie dobrze.

Cofnęłam się, zawodząc rozpaczliwie, jakby ktoś wyrywał mi serce.

Potknęłam się o ciało leżące na ziemi. Palce u stóp zaplątały mi się w jasne, kobiece włosy. Krzyknęłam, szarpiąc się, by oswobodzić nogę. Każdy mój ruch sprawiał, że głowa martwej kobiety makabrycznie podskakiwała. Nie mogłam na to patrzeć. Przesunęłam wzrok dalej, na wystające z jej piersi korzenie.

Korzenie?!

Zrobiło mi się niedobrze.

Kiedy udało mi się wydostać z pułapki włosów martwej kobiety, obróciłam się. Kilka metrów dalej leżał następny trup. Zamarłam. Z daleka rozpoznałam te kruczoczarne włosy. Pierś Daniela była przebita na wylot. Zielone oczy w przekrzywionej pod dziwnym kątem głowie wyrażały bezbrzeżne zaskoczenie. Znowu zawyłam.

Nie umiałam na to patrzeć, a nie mogłam tego wytrzymać.

Boże, czy właśnie do tego doprowadzą nasze działania? Czy to jest przyszłość?

Brakowało mi tchu. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nagle Moc otoczyła mnie ciasnym kokonem, napierając ze wszystkich stron. Wdarła mi się do ust i wypełniła płuca. Jeszcze moment i mnie udusi.

Usiadłam gwałtownie w wannie wypełnionej lodowatą wodą, rozpaczliwie chwytając powietrze. Pochyliłam głowę i wsadziłam ją między kolana. Walczyłam z nadchodzącymi mdłościami. Naraz czyjeś ręce pochwyciły mnie i uniosły do góry. To Gerard zamknął mnie w uścisku, kompletnie nie zważając na moje mokre ubrania.

Myślałam, że rozpłaczę się z ulgi.

— Ty żyjesz — wychrypiałam mu w kołnierz, ale chyba mnie nie dosłyszał.

Zacisnęłam palce na jego swetrze, jakbym bała się, że zaraz zniknie.

— Nigdy więcej mi tego nie rób — powiedział w moje włosy.

Nigdy wcześniej nie słyszałam u niego takiego tonu. Był przesiąknięty bólem, strachem, bezradnością. Gerard pocałował mnie w czoło, a następnie znów przycisnął mnie do siebie, jakby bał się, że coś mi się stanie, jak wypuści mnie z rąk. Wtuliłam się w niego z całych sił. Potrzebowałam go jak powietrza.



Jak zawsze jestem bardzo wdzięczna za wszystkie komentarze <3


You are reading the story above: TeenFic.Net